środa, 10 lutego 2016

Jeżeli kochasz Rozdział 2

*Annabeth*
Siedziałam na swoim łóżku gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Odparłam głośne 'proszę' i drzwi się otworzyły, a w nich w całej swej jakże podnoszącej na duchu okazałości stanął Pan Mroku, a przy okazji Zamroku Umysłu.
-Nico- powiedziałam ze sztucznym uśmiechem.
-Też się cieszę, że cie widzę- mruknął i bez pytania wparował do pokoju.
-Wejdź, nie stój tak w drzwiach- mruknęłam sarkastycznie.
Nawet nie zauważyliśmy zbytnio momentu kiedy zaczęliśmy się nienawidzić. Nigdy nie byliśmy jakimiś ,,O, mój Zeusie jak dobrze, że jesteś" przyjaciółmi. Ale nasze relacje były normalne. Pomagaliśmy sobie nawzajem w trudnych sytuacjach, byliśmy na wspólnych misjach. Czasami nawet mu pomagałam z nauką. Ale nie wiadomo czemu powoli zaczęliśmy się nawzajem denerwować, aż w końcu znienawidziliśmy siebie nawzajem. Tak jakoś.
-Geniuszko, też nie chciałem tu przychodzić, a więc nie rób scenki.
Przewróciłam oczami- A więc o co chodzi?
-Ja pitole...- westchnął cicho.- Chejron mnie przysłał.
Zabrzmiało to raczej jak. Zostałem zmuszony zbierać gówno kota z całej planety.
-Uważaj, bo zacznę ci współczuć- powiedziałam nie podnosząc głowy z nad książki.
-Jaki świat byłby smutny bez twojego opryskliwego ja- oznajmił, na słowo 'ja' robiąc dziwny zamach rękami.
-Moje opryskliwe 'ja' ma lepsze zajęcia niż rozmowy z twoim zamroczonym tupetem, sprężaj więc się- odparłam beznamiętnie.
-Zamroczony tupet i opryskliwe ja, nie ma co słodka parka- mruknął cicho, po czym dodał głośno- Po pierwsze chciał wiedzieć jak się miewasz, ale to wszyscy wiemy: mam strasznie dużo na głowie i nie wyrabiam- ostatnie zdanie powiedział piskliwym głosikiem.- Przejdźmy, więc do nieco konkretniejszych spraw. To list-rzucił coś na łóżko.- Z Olimpu. A na koniec: pytał, czy nie chciałabyś, facet chce mnie wykończyć, odwiedzić obozu jutro, będzie uroczyste ognisko i bitwa o sztandar.
-Okej, dzięki, możesz wyjść- mruknęłam wracając do czytania.
-Odpowiedź na pytanie- powiedział zirytowany.
-Jeszcze nie wiem. Mam strasznie dużo na głowie i nie wiem czy się wyrobie...
Zorientowałam się, że wtedy przedrzeźniając mnie miał rację, rzeczywiście często tak mówię...
-Co tak cieszysz gębę? Powiedz mu, że zadzwonię do niego dzisiaj wieczorem. Było mi bardzo nie miło z tobą pogawędzić, ale przekroczyłeś swój limit czasu irytowania mnie, tam są drzwi, nie przytrzaśnij sobie zamroczonego tupetu.
-Nie bądź taka mądra- zaśmiał się i wymownie spojrzał na list leżący na łóżku. Zaśmiał się jeszcze raz, zasalutował i wyszedł.
Szybko wzięłam do ręki list. To dziwne...z reguły dzwonili...Spojrzałam na nadawcę i serce spadło mi do stóp. Posejdon. Tego jeszcze nie było. Otwierać? Nie.
Nie dam rady!
Rozdarłam szybko kopertę i wyjęłam...okej...list. Spodziewałam się jednak, że będzie na papierze. Papierze z drzewa. A nie kurka z ryby. Mniejsza. Oczywiście musiałam się przestawić na grękę.
Kiedy zaczęłam czytać wstrzymałam oddech i nie wypuszczałam go puki nie skończyłam. Zastanawiam się jakim prawem w zasadzie nie zemdlałam. Po przeczytaniu tego wszystkiego nie mogłam jednak odetchnąć. Łzy zaczęły spływać mi po policzku. Chociaż zastrzegałam się, że są zbyteczne.
*Percy*
-Przepraszam...pomogę- próbowałem złagodzić sytuację, ale gdy posłała mi piorunujące spojrzenie uznałem iż lepiej się przymknąć. Uklęknąłem i pomogłem zbierać jej książki.
-Prosiłam cię o pomoc?! Wystarczająco mi pomogłeś. Dzięki- warknęła przez zaciśnięte zęby.
Podałem jej ostatnią książkę i wstałem.
Spojrzałem na nią. Wyglądała tak...znajomo? Mrużyła wielkie oczy w walecznym geście, po czym szturchając mnie ramieniem odeszła z przyciśniętymi zeszytami do piersi. Ruszyłem szybkim krokiem do klasy.
*Annabeth*
*Następny dzień*
Nie wiedziałam co zrobić. Ręce trzęsły mi się ze stresu i strachu...rozpaczy.
Dzisiaj Percy ma przyjść do obozu, a ja...nie dam rady. Dlaczego on? Jest tyle półbogów. Dlaczego mój ukochany?
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem, a w nich stanął zabawnie ruszając brwiami, właśnie on. Percy. Stałam tam. Nogi miałam jak z waty. Starałam się do niego uśmiechnąć. Nie wyszło.
-Hej, Ann...- skrzywił się.- Wszystko okay?- zmartwił się.
-Tak, tak...sory- zapewniałam go. Chwilę patrzył na mnie podejrzliwie, ale po chwili się uśmiechnął i wziął na ręce.
Ja tak nie mogę. Dlaczego on?
Postawił mnie na ziemię i pocałował.
-Kocham cię- szepnęłam.
-A będziesz kochać jeszcze bardziej jak dowiesz się czego nie zapomniał twój chłopak.
-Czego?- zaśmiałam się.
-Książki!- wykrzyknął.
-No to gdzie ją masz?- zdziwiłam się.
-No tu- powiedział, po czym rozejrzał się zdezorientowany.- Zdawało mi się, że ją brałem...
Wybuchliśmy śmiechem.
-Nie szkodzi- powiedziałam. Uśmiechnął się do mnie.
Po raz kolejny zadałam sobie pytanie: dlaczego on?
-W zasadzie to nie powiedziałeś mi po co przyjechałeś- zagaiłem.
-Na bitwę o sztandar- uśmiechnął się.
-Tak o?- zdziwiłam się.
Przytaknął i rzucił się na moje łóżko.
-Za ile się zaczyna?- zapytał.
-Za 2 godziny- odparłam i położyłam się obok niego. Objął mnie ramieniem i tak leżeliśmy. Napawałam się chwilą. Być może jedną z naszych ostatnich.
-Wiesz co?- zaczął Percy, po chwili.
-He?
-Mój tata dał mi jakiś prezent. Hermes go przesłał i powiedział coś takiego: masz go otworzyć w całkowitej samotności i o stabilnej psychice- mówił sennie.
Serce mi stanęło.
-P-percy?
-Co?- zdziwił się.
-Otworzyłeś?- wyjąkałam.
-Nie. Nie było okazji- mruknął, jakby go to średnio obchodziło.
-My-myślę, że powinieneś otworzyć- jęknęłam.
-Dobra- mruknął.- Jak wrócę do domu to otworzę.
-Yhy- mruknęłam zestresowana.
-A co to ma za znaczenie?- zdziwił się.
-No...nie wiem. Może to coś ważnego.
-Może...- mruknął i leżał dalej.
Wtuliłam się w niego mocniej, jakbym nie chciała go puścić. Za nic. Nigdy.
Chyba uznał to za dziwne, że aż tak się do niego przytulam.
-Ann. Na pewno wszystko w porządku?...Wydajesz się taka...inna- szepnął.
Bo teraz już nic nie będzie takie samo.
-Nie, Percy...zdaje ci się.

2 komentarze:

  1. No i dodałaś :D odrazu czekam na nexta mam nadzieje że nie rok :D rozdział super ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Super opowiadanie :) czekam na nexta :)

    OdpowiedzUsuń